Nie
ma wyjścia, mój pierwszy wpis z Tamilnadu będzie o jedzeniu. Nie
dlatego, że – co wie każdy, kto zna mnie osobiście – jestem
jedzenia wielką miłośniczką i ochoczą degustatorką. Nawet nie z
tego powodu, że kuchnia południowoindyjska jest tak specyficzna i
od razu przykuwająca uwagę, choć to też po części prawda.
Główną przyczyną tego wpisu jest to, że strefa gastronomiczna
wyjątkowo spektakularnie wdziera się tutaj we wszelkie interakcje.
Mówiąc prosto – Tamilowie wszędzie i w każdych okolicznościach
rozmawiają o jedzeniu. Przynajmniej, gdy rozmawia się z nimi po
tamilsku.
Zjawisko
to nie jest dla mnie wcale taką wielka nowością. Już dwa lata
temu podczas pobytu w Puduććeri śmiałyśmy się z koleżankami,
że tamilskie „saptaća?”, czyli w wolnym tłumaczeniu „czy
jadłaś?”*, można by równie dobrze przełożyć jako „dzień
dobry”. Codzienne, swobodne rozmowy zaczyna się prawie zawsze tymi
słowami. Coś jak nasze „co słychać?” lub „jak leci?”. Z
tą różnicą, że u nas można zamknąć temat zdawkowym
„normalnie”, czy „a, nic nowego” i cała wymiana zdań
pozostaje czystym rytuałem, grzecznościową formułką. W Tamilnadu
nie ma tak dobrze.
Jeśli
odpowiemy twierdząco, że tak, jedliśmy, trzeba będzie jeszcze
powiedzieć dokładnie co i gdzie. Jeśli jakiś szczegół w naszym
raporcie wyda się rozmówcy dziwny (np. jest pora obiadu, a my
mówimy, że zjedliśmy mango, albo jesteśmy dziewczynką, a
twierdzimy, że zjedliśmy w stołówce), zostaniemy poproszeni o
dalsze wyjaśnienia. Jeśli powiemy, że nie, nie jedliśmy, będziemy
musieli wytłumaczyć dlaczego. W obydwu sytuacjach rozmówca może
zechcieć porozmawiać nieco dłużej o naszych ogólnych obyczajach
żywieniowych. W moim przypadku ludzi szczególnie interesuje, czy
gotuję sobie sama, a także co je się w Polsce (nie
uwierzylibyście, jak trudno to wytłumaczyć! I jak straszne mogą
być konsekwencje, gdy ktoś potem chce być miły i w oparciu o
nasze tłumaczenia coś „polskiego” nam przyrządzić...).
Na
początku nieco to dziwi. Wypytuje bowiem nie tylko sąsiad i
koleżanka z klasy, ale naprawdę każdy z kim się rozmawia, nie
wyłączając ekspedienta rozkładającego przed nami modne sari z
ostatniej dostawy, kapłana w świątyni i urzędnika w biurze
odsyłającego nas do innego działu. W Puduććeri witała mnie tak
właścicielka kafejki internetowej, do której często zaglądałam.
Nie pytał mnie chyba tylko konduktor w autobusie, ale to
prawdopodobnie dlatego, ze konduktorzy w autobusie w ogóle są
specyficzną, niewypytującą grupą ludzi.
Potem,
kiedy już człowiek wie, że to taki zwyczaj, trochę to bawi, że
dla wszystkich to tak fascynujące, czy idli na śniadanie zjadłam z
sosem kokosowym, czy pomidorowym i to, że sami przykładają starań
by wszystko sumiennie wymienić. Następnie przychodzi rozdrażnienie.
No bo co do cholery tych ludzi obchodzi co ja jem? Jeszcze trochę i
będą mi w talerz zaglądać. Trochę można sobie pogadać,
poćwiczyć tamilski – w końcu to nietrudne zwroty, wszystko
sprowadza się do odpowiedniego słownictwa – ale żeby dzień w
dzień spowiadać się z każdego posiłku, to już dla dzikiej
białej Polki jest atak na jej prywatność. Tyle tylko, że granice
prywatności są tu dość dziwne...
W
tym wszystkim zwraca uwagę jeszcze jedna rzecz. Podczas gdy
opowieści o tym, co się jadło wydają się być podstawą
codziennej komunikacji, sam posiłek jest wydarzeniem zaskakująco
mało społecznym. Człowiek siada, je, wstaje i sobie idzie.
Wszystko szybciutko jak – przepraszam za niesmaczne porównanie –
wizyta w publicznej toalecie. Je się samemu i nie zwraca uwagi na
innych. Nie mówię tu tylko o stołówkach, gdzie raczej zrozumiałe,
że obcych się nie zaczepia. Nawet będąc kilka razy zaproszoną na
taką, czy inną uroczystość, mogłam obserwować to samo. Ludzie
siedzieli przy długich stołach, jeden obok drugiego, a jakby każdy
siedział sam. Koleżanki z klasy, tak żywo zainteresowane moją
dietą, jak dotąd ani razu nie zechciały mi towarzyszyć przy
posiłku, choć pewnie w dużej mierze dlatego, że jako niewiastom
nie przystoi im jeść „na zewnątrz”. Jedząc w domu sąsiadki,
w towarzystwie jej córki i innej dziewczyny, też czuję się jak w
barze szybkiej obsługi.
Dopiero
w towarzystwie innej bladej twarzy mogłam zaznać wytęsknionej już
po tak krótkim pobycie przyjemności, jaką jest wspólny obiad
polegający na siedzeniu naprzeciwko siebie przy stole ponad godzinę,
próbowaniu nawzajem zamówionych dań i rozmawianiu o wszystkim i
niczym. Ale żeby to było możliwe, trzeba było zrezygnować z
„prawdziwej” tamilskiej jadłodajni, gdzie nie da się uniknąć
presji szybko jedzących i wstających od stołu ludzi wszędzie
dookoła. Musieliśmy udać się do drogiej restauracji, w której
było zimno jak w lodówce, a i tam kelner prawie nas przeganiał. My
się zastanawialiśmy, czy może wziąć jeszcze lody, soczek albo
herbatkę i ględzić dalej, a pan w czarnej muszce już wciskał
rachunek.
Ale
żeby nie było, że marudzę, trzeba zaznaczyć, że jedzenie
południowoindyjskie jest bardzo smaczne. Na pewno doczeka się
jeszcze kilku wpisów, za jakiś czas.
Wniosek:
jeśli ktoś chciałby opanować tamilski na poziomie podstawowym,
zaraz po przyswojeniu zwrotów „nazywam się Marysia” i „jestem
z Polski” powinien natychmiast przejść do „zjadłam dwie dosy z
pomidorowym ćatnejem”, „nie jadłam śniadania, bo mam
rozwolnienie”, „nie gotuje sobie sama, bo szkoda mi czasu, wolę
poczytać książkę” i „to wszystko bardzo smaczne, ale nie
jestem przyzwyczajona jeść tyle na noc”.
Na
zdjęciu: mój pierwszy obiad po przybyciu do Ćidambaram,
przyrządzony przez sąsiadkę, która poczuwa się do opieki nade
mną.
*dla
zainteresowanych sprawami językowymi, saptaća, a konkretnie
cāppiṭṭāccā
(cāppiṭṭu
+ āccu + ā, coś w
stylu „zjadłszy czy jest” lub „zjadłszy czy się stało”)
jest tak naprawdę formą bezosobową i bardziej dosłownie
należałoby tłumaczyć to jako „czy zjedzono” lub „czy
jedzenie już się odbyło”. Ale oczywiście po polsku lepiej brzmi
forma osobowa. Dlatego we wpisie dałam „czy zjadłaś”, ale to
samo można wedle kontekstu przetłumaczyć jako „czy zjadłeś”,
„czy zjedliście”, „czy Pani zjadła” itp. Odpowiedź
twierdząca: saptaći (cāppiṭṭu
+ āccu). Odpowiedź
przecząca: saptale (cāppiṭa
+ illai).
W
następnym wpisie trochę hinduskiego folkloru.
zjadlwszy bylo czy :P
OdpowiedzUsuńTak, tamto porzuciwszy to powiedzenie dokładność ;)
OdpowiedzUsuń