środa, 22 sierpnia 2012

Zdjęcie tygodnia #1 (1 - 7 sierpnia): saptaća?

Nie ma wyjścia, mój pierwszy wpis z Tamilnadu będzie o jedzeniu. Nie dlatego, że – co wie każdy, kto zna mnie osobiście – jestem jedzenia wielką miłośniczką i ochoczą degustatorką. Nawet nie z tego powodu, że kuchnia południowoindyjska jest tak specyficzna i od razu przykuwająca uwagę, choć to też po części prawda. Główną przyczyną tego wpisu jest to, że strefa gastronomiczna wyjątkowo spektakularnie wdziera się tutaj we wszelkie interakcje. Mówiąc prosto – Tamilowie wszędzie i w każdych okolicznościach rozmawiają o jedzeniu. Przynajmniej, gdy rozmawia się z nimi po tamilsku.

Zjawisko to nie jest dla mnie wcale taką wielka nowością. Już dwa lata temu podczas pobytu w Puduććeri śmiałyśmy się z koleżankami, że tamilskie „saptaća?”, czyli w wolnym tłumaczeniu „czy jadłaś?”*, można by równie dobrze przełożyć jako „dzień dobry”. Codzienne, swobodne rozmowy zaczyna się prawie zawsze tymi słowami. Coś jak nasze „co słychać?” lub „jak leci?”. Z tą różnicą, że u nas można zamknąć temat zdawkowym „normalnie”, czy „a, nic nowego” i cała wymiana zdań pozostaje czystym rytuałem, grzecznościową formułką. W Tamilnadu nie ma tak dobrze.

Jeśli odpowiemy twierdząco, że tak, jedliśmy, trzeba będzie jeszcze powiedzieć dokładnie co i gdzie. Jeśli jakiś szczegół w naszym raporcie wyda się rozmówcy dziwny (np. jest pora obiadu, a my mówimy, że zjedliśmy mango, albo jesteśmy dziewczynką, a twierdzimy, że zjedliśmy w stołówce), zostaniemy poproszeni o dalsze wyjaśnienia. Jeśli powiemy, że nie, nie jedliśmy, będziemy musieli wytłumaczyć dlaczego. W obydwu sytuacjach rozmówca może zechcieć porozmawiać nieco dłużej o naszych ogólnych obyczajach żywieniowych. W moim przypadku ludzi szczególnie interesuje, czy gotuję sobie sama, a także co je się w Polsce (nie uwierzylibyście, jak trudno to wytłumaczyć! I jak straszne mogą być konsekwencje, gdy ktoś potem chce być miły i w oparciu o nasze tłumaczenia coś „polskiego” nam przyrządzić...).

Na początku nieco to dziwi. Wypytuje bowiem nie tylko sąsiad i koleżanka z klasy, ale naprawdę każdy z kim się rozmawia, nie wyłączając ekspedienta rozkładającego przed nami modne sari z ostatniej dostawy, kapłana w świątyni i urzędnika w biurze odsyłającego nas do innego działu. W Puduććeri witała mnie tak właścicielka kafejki internetowej, do której często zaglądałam. Nie pytał mnie chyba tylko konduktor w autobusie, ale to prawdopodobnie dlatego, ze konduktorzy w autobusie w ogóle są specyficzną, niewypytującą grupą ludzi.

Potem, kiedy już człowiek wie, że to taki zwyczaj, trochę to bawi, że dla wszystkich to tak fascynujące, czy idli na śniadanie zjadłam z sosem kokosowym, czy pomidorowym i to, że sami przykładają starań by wszystko sumiennie wymienić. Następnie przychodzi rozdrażnienie. No bo co do cholery tych ludzi obchodzi co ja jem? Jeszcze trochę i będą mi w talerz zaglądać. Trochę można sobie pogadać, poćwiczyć tamilski – w końcu to nietrudne zwroty, wszystko sprowadza się do odpowiedniego słownictwa – ale żeby dzień w dzień spowiadać się z każdego posiłku, to już dla dzikiej białej Polki jest atak na jej prywatność. Tyle tylko, że granice prywatności są tu dość dziwne...

W tym wszystkim zwraca uwagę jeszcze jedna rzecz. Podczas gdy opowieści o tym, co się jadło wydają się być podstawą codziennej komunikacji, sam posiłek jest wydarzeniem zaskakująco mało społecznym. Człowiek siada, je, wstaje i sobie idzie. Wszystko szybciutko jak – przepraszam za niesmaczne porównanie – wizyta w publicznej toalecie. Je się samemu i nie zwraca uwagi na innych. Nie mówię tu tylko o stołówkach, gdzie raczej zrozumiałe, że obcych się nie zaczepia. Nawet będąc kilka razy zaproszoną na taką, czy inną uroczystość, mogłam obserwować to samo. Ludzie siedzieli przy długich stołach, jeden obok drugiego, a jakby każdy siedział sam. Koleżanki z klasy, tak żywo zainteresowane moją dietą, jak dotąd ani razu nie zechciały mi towarzyszyć przy posiłku, choć pewnie w dużej mierze dlatego, że jako niewiastom nie przystoi im jeść „na zewnątrz”. Jedząc w domu sąsiadki, w towarzystwie jej córki i innej dziewczyny, też czuję się jak w barze szybkiej obsługi.

Dopiero w towarzystwie innej bladej twarzy mogłam zaznać wytęsknionej już po tak krótkim pobycie przyjemności, jaką jest wspólny obiad polegający na siedzeniu naprzeciwko siebie przy stole ponad godzinę, próbowaniu nawzajem zamówionych dań i rozmawianiu o wszystkim i niczym. Ale żeby to było możliwe, trzeba było zrezygnować z „prawdziwej” tamilskiej jadłodajni, gdzie nie da się uniknąć presji szybko jedzących i wstających od stołu ludzi wszędzie dookoła. Musieliśmy udać się do drogiej restauracji, w której było zimno jak w lodówce, a i tam kelner prawie nas przeganiał. My się zastanawialiśmy, czy może wziąć jeszcze lody, soczek albo herbatkę i ględzić dalej, a pan w czarnej muszce już wciskał rachunek.

Ale żeby nie było, że marudzę, trzeba zaznaczyć, że jedzenie południowoindyjskie jest bardzo smaczne. Na pewno doczeka się jeszcze kilku wpisów, za jakiś czas.

Wniosek: jeśli ktoś chciałby opanować tamilski na poziomie podstawowym, zaraz po przyswojeniu zwrotów „nazywam się Marysia” i „jestem z Polski” powinien natychmiast przejść do „zjadłam dwie dosy z pomidorowym ćatnejem”, „nie jadłam śniadania, bo mam rozwolnienie”, „nie gotuje sobie sama, bo szkoda mi czasu, wolę poczytać książkę” i „to wszystko bardzo smaczne, ale nie jestem przyzwyczajona jeść tyle na noc”.

Na zdjęciu: mój pierwszy obiad po przybyciu do Ćidambaram, przyrządzony przez sąsiadkę, która poczuwa się do opieki nade mną.

*dla zainteresowanych sprawami językowymi, saptaća, a konkretnie cāppiṭṭāccā (cāppiṭṭu + āccu + ā, coś w stylu „zjadłszy czy jest” lub „zjadłszy czy się stało”) jest tak naprawdę formą bezosobową i bardziej dosłownie należałoby tłumaczyć to jako „czy zjedzono” lub „czy jedzenie już się odbyło”. Ale oczywiście po polsku lepiej brzmi forma osobowa. Dlatego we wpisie dałam „czy zjadłaś”, ale to samo można wedle kontekstu przetłumaczyć jako „czy zjadłeś”, „czy zjedliście”, „czy Pani zjadła” itp. Odpowiedź twierdząca: saptaći (ppiṭṭu + āccu). Odpowiedź przecząca: saptale (ppiṭa + illai).

W następnym wpisie trochę hinduskiego folkloru.

2 komentarze: