Od piętnastego do dwudziestego czwartego października obchodzone
było jedno z najpopularniejszych hinduskich świąt – Nawaratri
oraz Widźajadaśami (znane też jako Daśara bądź Dussehra).
Święto wiązane jest przede wszystkim z dwoma ważnymi
mitologicznymi zwycięstwami – bogini Durgi nad demonem w ciele
bawołu oraz Ramy nad Rawaną (o tych dwóch panach było co nieco we
wpisie o Rameśwaram). Choć wolny od zajęć był tylko
ostatni, kulminacyjny dzień święta, zawsze planowałam w tym
terminie jakąś dłuższą pouczającą podróż połączoną z
obserwacją (w miarę uczestniczącą) obchodów. Wybór nie był
łatwy, bo każda świątynia hinduska żyje w znacznej mierze
własnym życiem i nawet ogólne święta obchodzi po swojemu. Kusiło
przede wszystkim słynne Nawaratri u madurajskiej Minakszi,
ostatecznie jednak zdecydowałam się udać w zupełnie innym
kierunku. Okazało się bowiem, że właśnie wtedy mają miejsce
najważniejsze doroczne obchody w świątyni, którą powinien
odwiedzić każdy miłośnik kultury południowoindyjskiej –
Brahmotsawam w świątyni Wenkateśwary w Tirumali.
I tu wypada jeszcze raz zaznaczyć, jak zagmatwane są hinduskie
święta i kalendarze. Z początku bowiem wydawało mi się, że
tirumalejskie Brahmotsawam to właśnie specyficzne dla tej świątyni
obchody Nawaratri. Co prawda słyną z nich raczej miejsca kultu
bogiń, ale skoro w Widźajadaśami wplątany jest Rama, to czemu
wielka i ważna świątynia wisznuicka nie miałaby hucznie świętować
tego wydarzenia? Ale nie, Brahmotsawam to zupełnie inne, odrębne
święto, które zupełnie przypadkowo wypadło w tym roku dokładnie
w tych samych dniach co Nawaratri. Święta wyznaczane są bowiem z
użyciem różnych kalendarzy.
Po pierwsze Widźajadaśami i Nawaratri wyznaczane są według
kalendarza sanskryckiego, a obchody Brahmotsawam według tamilskiego.
Można ulec wrażeniu, że te dwa kalendarze różnią się tylko
nazwami miesięcy, ale tak nie jest. Choć zazwyczaj przeczytamy, że
miesiącowi aświna, w którym obchodzone jest Widźajadaśami,
odpowiada tamilski ajppasi, nie zaczynają się one tego
samego dnia.
Po drugie daty Nawaratri i Widźajadaśami wyznaczana są według
systemu tithi, a Brahmotsawam – nakszatr. Nie będę szczegółowo
tłumaczyć, czym różnią się te dwa systemy, bo po pierwsze
musiałabym sama dodatkowo się dokształcić (powodując kolejne
opóźnienia), a po drugie ta wstępna dygresja rozrośnie się do
rozmiarów artykułu. Dość powiedzieć, że oba opierają się na
cyklu księżycowym. Działa to jak nasza Wielkanoc, obchodzona zaraz
po pierwszej wiosennej pełni księżyca. Z tym, że kalendarz
hinduski poza pełnią wyróżnia wiele innych momentów cyklu. Choć
niektóre święta obchodzone są w konkretny dzień danego miesiąca,
pokaźna większość przypada w dniu wystąpienia w danym miesiącu
konkretnego zjawiska astronomicznego. Dlatego ich daty w kolejnych
latach mogą różnić się bardzo znacząco.
Dość jednak o tym. Wiemy już, że Brahmotsawam jest odrębnym
świętem, które z Nawaratri nie ma nic wspólnego, pora więc
napisać nieco o nim.
Jak dowiedziałam się w tirumalskim muzeum, swego czasu obchodzono
wiele rodzajów Brahmotsawam; w pewnym momencie nawet jedenaście
razy do roku. To, które przetrwało do dzisiaj i które miałam
przyjemność oglądać, jest najstarszym z nich. Dla dokładności
liczy sobie dokładnie tyle samo lat co chrześcijaństwo w Polsce –
dzięki inskrypcjom wiemy, że pierwsze niemitologiczne Brahmotsawam
ustanowiła w roku 966 królowa z dynastii Pallawów. Święto trwa
dziesięć dni, choć pewne uroczystości mają miejsce dzień przed
i dzień po, dlatego czasem można znaleźć informację, że
Brahmotsawam trawa dni dziesięć lub jedenaście.
Każdego dnia ma miejsce wiele ciekawych i widowiskowych obrzędów,
choć znacznej części zwykły śmiertelnik nie może obejrzeć z
bliska, jako że mają miejsce za murami świątyni, lub w innej
mandapie, do której nie ma dostępu nikt poza sprawującymi rytuał
braminami. Niektóre jednak pozwala podglądać bezpośrednia
transmisja na żywo. Jak każda ważna świątynia podczas istotnego
święta, Tirumala obstawiona jest kamerami. Wszystko wraz z
powtórkami leci na strategicznie rozstawionych telebimach. Część
materiału oczywiście pojawi się w publicznych wiadomościach, poza
tym istnieje sporo stacji telewizyjnych o religijnym charakterze,
które emitują podobne uroczystości w całości (a kiedy nie ma
żadnych uroczystości lecą na np. nich pobożne pieśni i kolaż
ujęć z różnych świętych miejsc).
Bez żadnych problemów można za to oglądać procesje, które przez
niemal cały czas trwania święta odbywają się dwa razy dziennie –
o dziewiątej rano i dziewiątej wieczorem – i trwają około dwóch
godzin. Można je obejrzeć bez problemu, bo o dziwo znaczną
popularnością wśród przybyłych na święto wiernych cieszy się
tylko jedna z nich. Zazwyczaj nie odczuwaliśmy tych osławionych
tłumów zalewających Tirumalę (podobno w dzień powszedni, bez
żadnego święta, świątynie odwiedza dziennie pięćdziesiąt
tysięcy pielgrzymów, w święta może to być nawet około
miliona). Sektory w czterech otaczających świątynię ulicach
świeciły pustkami, nie trzeba było przychodzić jakoś specjalnie
wcześniej, bez problemu można było ustawić się tuż przy
barierce i robić zdjęcia.
Po części było tak zapewne dlatego, że te sektory w ogóle tam
były. Przestronne, z około dziesięcioma szerokimi betonowymi
stopniami, na których można było sobie usiąść, lub stanąć,
lub – jak to nieraz zdarzyło nam się widzieć – położyć się
i przespać w oczekiwaniu na nadejście bóstwa. Trzeba bowiem
wiedzieć, że otaczające świątynię cztery ulice zazwyczaj są
już częścią miasta, w Tirumali natomiast stanowiły bardzo
wyraźnie jeszcze przestrzeń sakralną i przystosowane były do
wydarzeń religijnych.
Sama procesja zaczynała się około pół godziny, lub godzinę
przed wyruszeniem samego bóstwa ze świątyni. Idą w niej rozmaite
grupy artystów, co czyni całe wydarzenie tak atrakcyjnym, zwłaszcza
dla turystów. Dominują różnego rodzaju tancerze, tancerki i
muzycy, co jakiś czas pojawiają się jednak grupy mitologiczne,
tzn. kilka osób przebranych za bohaterów znanych mitów.
Najczęstsze były oczywiście motywy wisznuickie, gdyż głównym
bóstwem świątyni jest Wenkateśwara, czyli postać Wisznu właśnie.
W procesji pojawiał się albo on sam ze swymi dwoma małżonkami,
czasem jako Kryszna lub Rama. Bardzo też rzucał się w oczy jego
główny wyznawca, czyli ramajanowy (lecz w sumie nie tylko) Hanuman,
który – proszę mi wybaczyć bluźniercze porównanie – pełnił
rolę mniej więcej taką jak kaczor Donald w wesołym miasteczku.
Biegał między grupami artystów, zaczepiał ich, zagadywał
pilnujących porządku policjantów i ogólnie budził powszechną
wesołość. Pojawiały się też inne, często na demoniczne istoty,
zapewne z bardziej ludowych mitów, które odgrywały występy oparte
na interakcji z otoczeniem.
Nawiasem mówiąc artyści ogólnie prezentowali dość szerokie
spektrum prezentowanych sztuk, od dość klasycznych (choć
prawdziwie klasycznych tancerzy nie było zbyt widać, nie licząc
małych dziewczynek, które trudno nazwać profesjonalistkami), po
bardzo ludowych. Przy każdej procesji repertuar nieco się różnił.
Niestety nie udało mi się dowiedzieć, jak takie trupy są
wybierane, choć na podstawie wzmianki jednego z rozmówców („wielu
tancerzy i muzyków przyjechało z Tamilnadu”) wnioskuję, że nie
są to żadne stałe, miejscowe ekipy. Podejrzewam, że odpowiedni
urzędnik (lub całe biuro) co roku odejmuje decyzję o zatrudnieniu
tych czy innych grup. Ale to zgadula.
Stałym elementem każdej procesji były natomiast zwierzęta –
konie, byki i słonie, będące własnością świątyni (jednego
dnia włócząc się z kolegą po mieście trafiliśmy na stajnie).
Ich pojawienie się zazwyczaj oznaczało, że bóg jest już
niedaleko. Kiedy bowiem trasą procesji maszerowali artyści,
odpowiedni ruchomy posąg bóstwa (utsawa-murtti) wynoszony był ze
świątyni i zabierany do mandapy (choć bardziej zwykły garaż to
był, niezbyt zdobiony), gdzie czekała już odpowiednia wahana,
czyli wierzchowiec, na którym Wenkateśwara miał być obwożony.
Główną bowiem atrakcją tych procesji i powodem, dla którego
pofatygowaliśmy się na kilka, były właśnie różnorodne wahany,
do tego jeszcze bardzo ładnie wykonane.
Na zdjęciu widać wahanę o wdzięcznej nazwie Pedda Sesza, czyli
Duży Wąż. Brała ona udział w pierwszej procesji, czyli
pierwszego dnia wieczorem. Jak mam nadzieję widać jest to elegancki
wąż z siedmioma głowami, często pojawiający się w wisznuickiej
mitologii Sesza. Z tyłu też był bardzo ładny – bardzo dokładnie
odwzorowany kaptur kobry z charakterystycznym okularem. Poza tym
podczas kolejnych procesji podczas Brahmotsawam za wahany służą
mały wąż (Wasuki, z pięcioma głowami), gęś, lew, drzewo er,
Garuda, Hanuman, słońce, księżyc, słoń i koń. Poza tym
odbywają się procesje na klasycznym powozie świątynnym, w
perłowym palankinie, a także z Wisznu pod postacią Mohini oraz
Sarwa Bhupali.
Tuż przed Wenkateśwarą na odpowiedniej wahanie maszerowała
oczywiście mała armia mantrujących braminów oraz kilka pochodni.
Z zapachu wnoszę, że paliwem, którym nasączono nawinięte na
niewielkie obręcze pasy materiału było klarowane masło. Powóz
poruszał się powoli i co jakiś czas przystawał. Wielu wiernych
całkowicie ignorowało część artystyczną i ożywiało się
dopiero na ów darśan (zobaczenie bóstwa i przez bóstwo). Taki
postój trwał dłuższą chwilę, pozwalając pielgrzymom skandować
do woli „Gowinda Gowinda”, a mi i koledze spokojnie zrobić
zdjęcia nie rażąc przy tym uczuć religijnych zebranych.
W momencie postoju wahany zaczynano rozdawanie prasady, które trwało
jeszcze jakiś czas po tym, jak procesja ruszyła dalej. Były to
owoce, rodzynki, daktyle, orzeszki, duże bryłki cukru i ciepłe
słodkie mleko z przyprawami. Na jedynej porannej procesji jaką
zaliczyliśmy zamiast słodkiego mleka była pikantna ziołowa
maślanka. Trudno było ustalić, czy prasada różniła się jakoś
z dnia na dzień, bo nie pchaliśmy się przed wiernych i tylko
grzecznie braliśmy co zostało opuszczając sektor, czym najczęściej
były kawałki cukru i rodzynki. Ktoś zawsze zadbał, byśmy nie
wyszli zupełnie bez niczego.
Kiedy wahana i niesiony za nią przypominający wielki namiot daszek
(na wypadek deszczu) mijał całkowicie sektor, oznaczało to koniec
procesji. Sektor był otwierany i można było sobie wyjść. Wyjść
można też było przez większość części artystycznej, dopiero
na samą główną procesję policja i inne służby porządkowe
wstrzymywały ruch.
Tyle o procesji, o świątyni samej Tirumali jeszcze będzie w
następnym wpisie. Jeśli ktoś chce zobaczyć więcej, na moim kanale na YouTube jest kilka filmików z Brahmotsawam
Podziękowania za filmy - obejrzałem wszystkie. Polecam jedynkę , ósemkę i dziewiątkę. Widać tam np. że Hanuman jest zielony .
OdpowiedzUsuńKrzysztofH
Skoro zieleń Hanumana (w Tamilnadu zdecydowanie popularniejsze jest imię Andźaneja, ale nie chcę mieszać we wpisach, matka już i tak na mnie burczy, że są zbyt insajderskie, a poza tym Tirumala to nie Tamilnadu) tak zainteresowała, oto najlepsze jego zdjęcie jakie posiadam:
OdpowiedzUsuńhttp://motherofpearl.deviantart.com/art/Anjaneya-347565541?q=gallery%3Amotherofpearl%2F41521681&qo=10
20 year-old Financial Analyst Fonz Ashburne, hailing from Listuguj Mi'gmaq First Nation enjoys watching movies like Defendor and Motor sports. Took a trip to Cidade Velha and drives a Ferrari 212 Export Berlinetta. ponizsza strona
OdpowiedzUsuń