piątek, 21 września 2012

miesiąc z kinem indyjskim: sierpień

Jeszcze przed wyjazdem do Indii, kiedy podjęłam decyzję o ożywieniu bloga na czas stypendium, postanowiłam, że z obejrzanych filmów będę się spowiadać raz na miesiąc. Niestety muszę ze wstydem przyznać, że pierwszy wpis nie będzie zbyt bogaty. O ile podczas poprzednich wyjazdów biegałam do kina jak pies z chorym pęcherzem, tym razem przez cały sierpień na salę kinową zawędrowałam tylko raz. Cóż, bywa. Przynajmniej będzie więcej miejsca na moje przemyślenia na temat tego konkretnego filmu, którym jest:

Atta katti*


Tamilowie zawsze potrafili robić bardzo dobre realistyczne filmy. Filmy wiernie oddające zarówno wygląd Tamilnadu, jak i stosunki społeczne i życie zwykłego człowieka, z którym łatwo się utożsamić widzowi. Filmy z autentycznym, wiarygodnym scenariuszem, opowiadającym historię, która mogła wydarzyć się na sąsiedniej ulicy, czy w sąsiedniej wsi. Mam jednak wrażenie, że w ciągu ostatniej dekady realistyczni twórcy szczególnie upodobali sobie najmroczniejsze strony życia i wyjątkowo tragiczne, często krwawe zakończenia. Może to tylko kwestia doboru filmów, a nie rzeczywisty trend, jeśli jednak moja obserwacja jest słuszna, to rozszerzyłabym ją o dodatkowe spostrzeżenie: sytuacja powoli się zmienia. Niezależnie jednak od tego jak Atta katti wpisuje się w szersze nurty kina tamilskiego, można ten film scharakteryzować słowami: realistyczny, lekki i beztroski. Czy optymistyczny? Cóż, to już zależy jak bardzo jest się przyzwyczajonym do romantycznych schematów, bo film z wielu się podśmiewa i poddaje je w wątpliwość.

Nie powinno to zresztą dziwić, skoro reżyser jest byłym asystentem Wenkata Prabu (Ćennaj 600028, Sarodźa, Goa, Mangatta), którego znakiem rozpoznawczym jest atakowanie z humorem utartych szablonów. Atta katti posiada wszystkie te cechy, lecz jednocześnie brak mu też typowego dla Wenkata pastiszowego przerysowania, co wielu widzom może przypaść do gustu.

Film przeprowadza nas przez bóle dorastania młodzieńca z niedużej podćennajskiej miejscowości. Chłopak jest właśnie w wieku, w którym od stania blisko dziewczyny tętno mocno wzrasta, a wyobraźnię ma uformowaną przez historie o wielkiej sile prawdziwej miłości zrodzonej ze spotkania oczu. Tylko co zrobić skoro spojrzenie niemal każdej dziewczyny budzi takie same emocje? Jednocześnie surowa obyczajowość w której żyje praktycznie uniemożliwia mu robienie czegokolwiek więcej, niż spoglądanie, czy ewentualnie podrzucanie liścików...

Obserwujemy całą serię wielkich przygód i uniesień miłosnych, w których bohaterowie praktycznie ze sobą nie rozmawiają. Później, w latach college'owych dochodzi do bardziej bezpośredniego kontaktu, ale i tak trudno powiedzieć, by coś poważniejszego zaszło. Chłopcy bez większych oporów "flirtują" z kilkoma dziewczynami na raz, przez co dziewczyny czują sie straszliwie zdradzone. Dziewczyny lubią być adorowane z oddali, ale nie chcą żadnych kłopotów i uciekają przed zobowiązaniami, przez co chłopcy czują się strasznie zdradzeni. Sama strasznie poważne sprawy - dla zainteresowanych. Dla postronnych - czyste głupstwo. Dla widza - dość zabawne studium dramatów tamilskiej młodzieży.

*Systematycznie bojkotuję idiotyczny niby-angielski zapis tamilskich słów i używam spolszczeń możliwie najlepiej oddających wymowę. Dla porządku jednak oto wersja w obcym języku:

Atta katti - Atta kathi
Wenkat Prabu - Venkat Prabhu
Ćennaj 600028 - Chennai 600028
Sarodźa - Saroja
Mangatta - Mankatha

P.S. We wrześniu już poszło mi lepiej.

5 komentarzy:

  1. "używam spolszczeń możliwie najlepiej oddających wymowę" - w takim razie Ćennaj czy Sennaj?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak widać wyżej, jednak Ćennaj :) Głównie bo uzus i nawet najzajadlejsi obrońcy fonetycznego zapisu tu robią wyjątek. Choć tak naprawdę większym ustępstwem jest to "aj" na końcu, niż "ć" na początku, bo to drugie w wymowie zdarza się dość często, a pierwsze wręcz przeciwnie - słyszy się Sennej/Ćennej :)

    Miłe podziękowania za zainteresowanie. Na trochę głupiutkiego z natury bloga nie chciałam wciągać tak ciężkiej artylerii jak bibliografia, ale jeśli temat bardziej ciekawi, to reguły których się w miarę ściśle trzymam (tzn. trzymam się, ale czasem zdarzą mi się błędy) można znaleźć w książce "Dźajakantan. W kręgu tamilskiej tradycji i nowoczesności" J. Woźniaka. Konkretnie na stronach 16-19.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zachęciłaś mnie do obejrzenia. Takiego właśnie filmu na kroczącą szybko jesień potrzebuję.
    A co do częstotliwości chodzenia do kina: normalka. Jakbyś wiedziała, że masz jeszcze 2 tygodnie albo miesiąc to byś śmigała często........... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla laików takie krótkie notki są jednak przystępniejsze niż pozycje naukowe :)

    I właśnie chodziło mi o to wytłumaczenie, dlaczego Ćennaj. Czyli że to jednak usus. Dziękuję za odpowiedź :)
    Jakoś łatwiej mi sprawdzać wersje Komisji Standaryzacji, gdzie właśnie podają Sennaj (jako transkrypcję z tamilskiego) - choć pamiętam, że z niektórymi tam przyjętymi formami indologowie się nie zgadzają (albo właśnie przyjęły się formy inne) - więc mając okazję, wolałam dopytać.

    "Dźajakantan..." przeczytane, acz jednak bez wgłębiania się, z zapamiętaniem zaledwie kilku kwestii (zbyt jednak odległy ogrom wiadomości), i kiedyś będzie trzeba do pozycji wrócić, już świadomiej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ktoś mi chyba kiedyś mówił, że to "ć" w "ćennaj" to naleciałość z języka telugu, którego użytkowników jest tam bardzo dużo. I w innych pismach indyjskich Ćennaj pisze się przez ć (w piśmie tamilskim s i ć zapisuje się tym samym znakiem i na początku słowa można właściwie wymawiać i tak i tak i jako coś dziwnego pośrodku, więc trudno o rozstrzygnięcie).

    Poza tym przyjął się też zapis Ćidambaram zamiast Sidambaram i Maduraj zamiast Madurej i z miast to chyba wszystkie wyjątki. Więcej mi nie przychodzi do głowy w każdym razie.

    OdpowiedzUsuń