Miałam kilka dobrych powodów, by odwiedzić Sirhali. Pierwszym z
nich jest to, że ono po prostu tu jest – około dwadzieścia
kilometrów od Ćidambaram, nieco ponad pół godzinki autobusem,
który odchodzi praktycznie co chwilę. W sam raz na krótką
wycieczkę, dla której ani nie trzeba zrywać się z zajęć, ani
wydawać pieniędzy na nocleg. Można spokojnie podjechać w weekend
i jeszcze zostanie mnóstwo czasu na zwykłe leniuchowanie. Na dobrą
sprawę dało by się nawet wybrać tam po lekcjach i wrócić na
wczesną kolację, aczkolwiek jeszcze nie osiągnęłam poziomu
aklimatyzacji pozwalającego na tak wielką aktywność (inna sprawa,
że w ogóle nie jestem jakoś szczególnie aktywna z natury).
Zatem pojechałam tam, bo trwa semestr i nie ma za bardzo czasu na
dalsze wojaże, mi też nie chciało się za bardzo nic robić, ale
przesiedzenia całego weekendu w pokoju (no dobra, i w kinie) bym
sobie nie darowała. Mam zresztą całą długą listę takich miejsc
na krótkie wycieczki. W związku z czym wypada się wytłumaczyć,
dlaczego właśnie Sirhali poszło na pierwszy ogień.
Pierwszy raz w pełni świadomie zarejestrowałam nazwę tej
miejscowości podczas lektury fenomenalnej książki profesora Davida
Schulmana Tamil Temple Myths, a konkretnie przy starannym
studiowaniu rozdziału o mitach związanych z potopem, który był mi
potrzebny do licencjatu. Historia opisana w tala-puranie (utworze
opisującym mitologiczną historię świątyni, sans. sthala-purana)
z Sirhali została tam przytoczona jako jeden z kilku przykładów na
realizację powszechnego modelu historii, w której świątynia
przetrwała wielki kończący świat potop, po czym stała się
miejscem, z którego rozpoczyna się nowy akt stworzenia. W mitach
tych ważną rolę odgrywa coś, co przetrwało potop. Często są to
wedy i inne święte teksty, czasem też w świątyni schronienia
szukają bogowie. Historia z Sirhali zwróciła moją uwagę, gdyż
tam pod opiekę Śiwy na czas potopu oddają się sześćdziesiąt
cztery sztuki*. A także tym, że bardzo wyraźnie pojawia się tam
motyw łódki, od której zresztą pochodzi imię jednego z głównych
wizerunków Śiwy w świątyni – Tonijappar.
To mój kolejny powód – chciałam zobaczyć świątynię Śiwy na
łódce. Przede wszystkim jednak Sirhali zajmuje szczególne miejsce
w kulturze tamilskiej ze względu na związek z wczesnym ruchem
bhakti – stąd tytuł dzisiejszego wpisu.
Krótkie wyjaśnienie dla nieindologów: bhakti to forma
religijności, której centralnymi elementami są żarliwa pobożność,
całkowite oddanie bóstwu i pełna zależność od jego łaski. W
łonie samego hinduizmu postawa ta przeciwstawiała się bardzo
mechanicznemu rytualizmowi, a także sztywnemu już wtedy porządkowi
społecznemu. Historie bhakti często mówią o tym, jak to bogu
szczególnie miłe okazuje się spontaniczne, z pozoru nawet
bluźniercze zachowanie, ponieważ sprawcą kierowała szczera miłość
i chęć służenia. W dużym przybliżeniu jest to ideologia
wdowiego grosza – liczy się nie obiektywna wartość ofiary, lecz
jej subiektywna wartość dla ofiarnika.
Bhakti jako ruch religijny narodziło się właśnie na samym
południu Indii, gdzie odegrało rolę hinduskiej kontrreformacji –
odciągnęło wiernych od dominujących wówczas buddyzmu i dźinizmu.
Jego szczególnie prominentnymi postaciami byli wędrowni poeci,
którzy swoje żarliwe uczucia ubrali w piękną tamilszczyznę. Ich
twórczość stała się podstawą dwóch kanonów religijnych –
wisznuickiego i śiwaickiego.
Sirhali związane jest z jednym z najważniejszych z owych poetów i
w ogóle jednym z najważniejszych poetów w historii tamilskiej
literatury – Tiruńana Sambandarem. Tu właśnie się narodził i
tu jako malutkie dziecko (trzyletnie, jeśli pamięć nie myli) miał
zostać napojony przez Parwati mlekiem wiedzy, pod którego wpływem
natychmiast zaczął tworzyć swoje słynne hymny i wyruszył na
pielgrzymkę.
Sambandar był poetą śiwaickim. Jednak Sirhali znajdziemy i na
mapie wisznuickich miejsc pielgrzymkowych. Tutejszą oraz jedenaście
okolicznych świątyń sławił inny ważny poeta bhakti –
Tirumangej. Na marginesie, według tradycji miał tu przybyć właśnie
na zaproszenie Sambandara, który chciał się z nim zmierzyć w
debacie (czy też konkursie poetyckim). Wydarzenia tego nie
znajdziemy jednak w bibliografii (hagiografii) śiwaity, gdyż dla
tego zwycięzcy wielu potyczek z buddystami i dźinistami Tirumangej
miał się okazać przeciwnikiem zbyt trudnym. Nie będę jednak
wchodzić głębiej w interpretację tego wydarzenia. Może poeci
nigdy się nie spotkali, a epizod stworzyli wisznuici w celu
nobilitacji swojego świętego, a może nie było żadnego konkursu,
tylko przyjacielska wizyta? W końcu wisznuici i śiwaici nie
rywalizowali w tym okresie ze sobą tak bardzo, kiedy poważniejszym
problemem był wspólny wróg – dźiniści i buddyści?
W tygodniu, którego dotyczy ta na notka nie udało mi się odwiedzić
świątyni wiszuickiej. Może będzie to temat na inny wpis.
Obejrzałam sobie za to spokojnie przybytek śiwaicki, z którego
właśnie pochodzi dzisiejsze zdjęcie. Spokojnie, ale też nie tak
dokładnie,więc pewnie i tam jeszcze wrócę. Zwłaszcza, że to tak
niedaleko.
Najciekawszym elementem świątyni jest to, że ma ona piętrowy
główny przybytek, zaś na każdym z trzech poziomów znajduje się
inna postać Śiwy. Podobno jest kilka takich kilkupoziomowych
świątyń w Tamilnadu, jednak żadnej nie widziałam.
Na samym dole znajduje się Brahmapuriśwarar, Śiwa pod postacią
lingi. Wierzy się, że jest to swajambhulinga, czy linga, która
powstała, czy też objawiła się sama z siebie. Na pierwszym
piętrze zobaczyć można Tonijappara, czyli Śiwę będącego
bohaterem przytoczonej już historii o powodzi. Podobno taras ma mieć
kształt łódki, ale jakoś umknęło to mojej uwadze. Trudno za to
nie zauważyć, że obok wysokiego posągu Śiwy stoi w przybytku
niewiele niższa Parwati – rzecz nie tak znowu częsta.
Na najwyższym poziomie znajduje się Sattejnadar, czyli Śiwa, który
pod postacią myśliwego miał przywołać do porządku Wisznu, gdy
ten wpadł w nadmierną pychę po jednym ze swoich dokonań
(konkretnie chodziło o epizod z królem Balim i trzema krokami).
Tego wizerunku nie udało mi się zobaczyć, bo kiedy przyszłam do
świątyni akurat nie było prądu, a Sattejnadar umieszczony jest
ponad głowami pielgrzymów i zwiedzających, a przez małe okienko,
niższe niż posąg, nie wpadają promienie słońca. Przy braku
elektrycznego oświetlenia widać było tylko stopy bóstwa
oświetlone płomieniem małej lampki. Nie ukrywam, że miało to
swój urok. Sporą atrakcją była też dla mnie możliwość
spojrzenia na kompleks świątynny z góry.
No i na koniec jest na terenie świątyni osobny przybytek poświęcony
Tiruńana Sambandarowi. Nie jakaś kapliczka, ale prawdziwy
przybytek, normalna oddzielna świątynia z własnym murem i
mandapami. Ona to zresztą widnieje właśnie na zdjęciu tygodnia
jako dobry przykład południowoindyjskiej architektury świątynnej.
Sam piętrowy przybytek Śiwy nie jest, muszę przyznać, tak
estetyczny. Jak każdą świątynię, tę w Sirhali wiele razy
przebudowywano i w tym wypadku nadało to jej troszkę charakteru
małej wieży Babel. Co nie zmienia faktu, że zobaczyć ją warto.
*sześćdziesiąt cztery to jedna z bardzo lubianych przez kulturę
indyjską liczb, stąd bardzo wiele list ma dokładnie sześćdziesiąt
cztery pozycje. Może to tworzyć złudzenie, że chodzi o jedną,
konkretną listę, w rzeczywistości jednak jest ich bardzo wiele i
nieraz rozbieżności są bardzo duże. Wiadomo więc, że sztuk jest
sześćdziesiąt cztery, ale jakie to sztuki/umiejętności
konkretnie, to już inna sprawa.
Apropos świątyń, łódek i mitu o potopie: w Phnom Penh, stolicy Kambodży jest świątynia buddyjska właśnie w kształcie łodzi.... Jak wiadomo, wpływy południowoindyjskie (co tu dużo mówić - tamilskie) są silnie zarysowane szczególnie w historii któlestwa Khmerów - Angkoru...... Niestety, nie znalazłam niczego o tamtej świątyni. Jest zupełnie nieturystyczna........
OdpowiedzUsuńZapisuję sobie Sirhali jako punkt na następną wizytę w TN :)
Wątek przeczyatłem z zainteresowaniem. Jednak wyszukiwarka Google Maps nie zna tego miejsca a Wikimapia proponuje lokalizacje w Pakistanie....? Znalazłem w końcu poprzez wyszukiwarkę Google'a Sirhali, ...w Pendźabie :-)
OdpowiedzUsuńhttp://www.maplandia.com/india/punjab/amritsar/sirhali-kalan/
KrzysztofH
Proponuję spróbować szukać po barbarzyńskiej pisowni quasiangielskiej, gdzie drawidyjskie niby-l (które ja zapisuje jako l) oddaje się przez zh (Tamilowie cały czas mnie zapewniają, że tak jest po angielsku, bo tak się wymawia, a ja łykam inwektywy słysząc te teorie) i nie uwzględnia wymowy h/g.
OdpowiedzUsuńCzyli trzeba szukać "Sirkazhi" (ciężkie westchnienie).
I wielkie podziękowania za komentarze.